czwartek, 7 listopada 2013

Było sobie raz pudełko z szydełkami...

Gdy byłam małym dzieckiem, mój Dziadek pokazał mi zestaw szydełek. Należał do tej specyficznej grupy Dziadków-majsterkowiczów, którzy odkrywają świat, a w szufladach trzymają niezmierzone skarby. Uczył mnie wielu różnych rzeczy i szydełkowanie było jedną z nich. Każde z jego wnucząt dostało po maleńkim zestawie szydełek. Na początku pokazał nam łańcuszek, przerabialiśmy ich całe kilometry, potem doszły słupki i półsłupki. Szło mi zwyczajnie, zawsze wydawało mi się, że robótki mojego brata są bardziej równe i gładkie, ale i tak całkiem mi się to podobało.
Istniało jednak, jedno "ale", otóż nie znosiłam w swoim życiu nudy, a więc plan mojego dnia wypełniony zawsze był po brzegi różnorodnymi zajęciami i na wiele lat, zapomniałam o włóczkach, szydełkach i łańcuszkach... Przypomniałam sobie o nim dopiero 4lata temu, gdy zachorowałam i na jakiś czas musiałam wyłączyć się z normalnego pędu życia. Leczenie bardziej mnie męczyło, niż śmiałam się do tego przyznać sama przed sobą. Kiedy odkryłam, że biorąc książkę do ręki nie jestem w stanie skoncentrować się na słowach, które rozpływały się na pojedyncze litery, zaczęły mi zagrażać dnie pełne niewypełnionych godzin. Wtedy właśnie przypomniałam sobie znowu o szydełku. Oczywiście nie pamiętałam już jak wyglądają te wszystkie supełki, ale co miałam innego do roboty? Wytargałam skądś jakiś stary kordonek i na oślep zaczęłam sobie co nieco przypominać. Nim się zorientowałam powstała całkiem ładna pajęczynka, która ostatecznie została frontem torebeczki, którą mam do dziś. Rok później zmarł mój Dziadek, a ja nie mogąc pogodzić się z jego śmiercią i dalszymi perypetiami chorobowymi znowu wpadłam w wir życia. Szydełko wypadło z moich rąk na kolejne lata, aż do tej jesieni...
Tym razem na serio postanowiłam przypomnieć sobie podstawowe techniki, usiadłam, znalazłam jakieś wzory, które wydały mi się atrakcyjne i zaczęłam dziergać. Pierwsza praca nie wyszła powalająco, ale się nie poddałam i zrobiłam jeszcze jedną robótkę, potem kolejną, aż załapałam.
A potem kupiłam sobie fotel bujany :) Bardzo wygodny, ale nieposiadający żadnego pokrowca - i tak zrodziło się pierwsze poważne wyzwanie. Poszłam do Pasmanterii kupiłam włóczkę, następnie odpowiednie szydełko, w internecie poszukałam jakiś schematów na kwadraty i zaczęłam wypełniać wieczory kwadratami. Gdy włóczki zabrakło, dokupiłam identyczną przez internet. Godzina po godzinie powstało ponad 60kwadratów, w których każde przewlekanie nitki przez oczko, naznaczone było myślą o Dziadku. To bardzo czasochłonne zajęcie, ale równocześnie niezmiernie odprężające. Wciągnęłam się do tego stopnia, że nieraz w pracy łapałam się na myślach, że nie mogę doczekać się powrotu do domu, aby zabrać się za szydełkowanie i wreszcie, choć o krok przybliżyć się do ukończenia kapy. Dziś się udało - nie jest idealnie, ale w zasadzie to druga rzecz w życiu, jaką w 100% zrobiłam od początku do końca sama na szydełku.


Stanowczo polecam zabieganym osobom, które pragną na chwilę przystanąć.

1 komentarz: