Gdy byłam małym dzieckiem, mój
Dziadek pokazał mi zestaw szydełek. Należał do tej specyficznej
grupy Dziadków-majsterkowiczów, którzy odkrywają świat, a w
szufladach trzymają niezmierzone skarby. Uczył mnie wielu różnych
rzeczy i szydełkowanie było jedną z nich. Każde z jego wnucząt
dostało po maleńkim zestawie szydełek. Na początku pokazał nam
łańcuszek, przerabialiśmy ich całe kilometry, potem doszły
słupki i półsłupki. Szło mi zwyczajnie, zawsze wydawało mi się,
że robótki mojego brata są bardziej równe i gładkie, ale i tak
całkiem mi się to podobało.
Istniało jednak, jedno "ale",
otóż nie znosiłam w swoim życiu nudy, a więc plan mojego dnia
wypełniony zawsze był po brzegi różnorodnymi zajęciami i na
wiele lat, zapomniałam o włóczkach, szydełkach i łańcuszkach...
Przypomniałam sobie o nim dopiero 4lata temu, gdy zachorowałam i na
jakiś czas musiałam wyłączyć się z normalnego pędu życia.
Leczenie bardziej mnie męczyło, niż śmiałam się do tego
przyznać sama przed sobą. Kiedy odkryłam, że biorąc książkę
do ręki nie jestem w stanie skoncentrować się na słowach, które
rozpływały się na pojedyncze litery, zaczęły mi zagrażać dnie
pełne niewypełnionych godzin. Wtedy właśnie przypomniałam sobie
znowu o szydełku. Oczywiście nie pamiętałam już jak wyglądają
te wszystkie supełki, ale co miałam innego do roboty? Wytargałam
skądś jakiś stary kordonek i na oślep zaczęłam sobie co nieco
przypominać. Nim się zorientowałam powstała całkiem ładna
pajęczynka, która ostatecznie została frontem torebeczki, którą
mam do dziś. Rok później zmarł mój Dziadek, a ja nie mogąc
pogodzić się z jego śmiercią i dalszymi perypetiami chorobowymi
znowu wpadłam w wir życia. Szydełko wypadło z moich rąk na
kolejne lata, aż do tej jesieni...
Tym razem na serio postanowiłam
przypomnieć sobie podstawowe techniki, usiadłam, znalazłam jakieś
wzory, które wydały mi się atrakcyjne i zaczęłam dziergać.
Pierwsza praca nie wyszła powalająco, ale się nie poddałam i
zrobiłam jeszcze jedną robótkę, potem kolejną, aż załapałam.
A potem kupiłam sobie fotel bujany :)
Bardzo wygodny, ale nieposiadający żadnego pokrowca - i tak
zrodziło się pierwsze poważne wyzwanie. Poszłam do Pasmanterii
kupiłam włóczkę, następnie odpowiednie szydełko, w internecie
poszukałam jakiś schematów na kwadraty i zaczęłam wypełniać
wieczory kwadratami. Gdy włóczki zabrakło, dokupiłam identyczną
przez internet. Godzina po godzinie powstało ponad 60kwadratów, w
których każde przewlekanie nitki przez oczko, naznaczone było
myślą o Dziadku. To bardzo czasochłonne zajęcie, ale równocześnie
niezmiernie odprężające. Wciągnęłam się do tego stopnia, że
nieraz w pracy łapałam się na myślach, że nie mogę doczekać
się powrotu do domu, aby zabrać się za szydełkowanie i wreszcie,
choć o krok przybliżyć się do ukończenia kapy. Dziś się udało
- nie jest idealnie, ale w zasadzie to druga rzecz w życiu, jaką w
100% zrobiłam od początku do końca sama na szydełku.
Stanowczo polecam zabieganym osobom,
które pragną na chwilę przystanąć.
Wow!!! Ewus jesteś niesamowita!!!
OdpowiedzUsuń