Chwila wolnego, biję się z myślami, czy powinnam poświęcić wolny czas na dokończenie prezentacji do pracy, czy też chwycić włóczkę i zacząć coś nowego... Najważniejsze, aby znaleźć złoty środek - zwłaszcza, między przyjemnościami (ach, moja praca... również dla mnie ważna i przysparzająca mi wiele radości i satysfakcji).
Mój złoty środek wygląda następująco - na początku chwyciłam szydełko, otworzyłam schemat i przeczytałam słowo "broomstick". Cóż to takiego jest, jak to się wykonuje i w ogóle, czy dam radę? Okazuje się, że jest to bardzo ładna forma - powiedzmy pętelek - wymagająca poza włóczką i szydełkiem, specyficznego bolca (którego oficjalnej nazwy jeszcze nie znam), na którego owe pętelki się nawija. Zaczęłam szukać po całym mieszkaniu, czegoś co mogłoby mi posłużyć za taki bolec. Zaglądałam wszędzie, w ręku miałam już rączkę od sitka, flamastry, ołówki, łyżki i śrubokręty. Ostatecznie pomysł podsunęłam mi moja babcia, sugerując linijkę. Tak więc wyposażona w linijkę, szydełko i włóczkę, zasiadłam z laptopem na kolanach, otworzyłam ostatnią butelkę domowego stouta i zaczęłam zabawę :)
Kolor motka mnie zachwyca i już nie mogę doczekać się efektu końcowego - zwłaszcza, że ma być to mała niespodzianka... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz