Niejednokrotnie spotykam się z opinią, że kosmetyki naturalne nie działają lub nie dają zadowalającego efektu. Sama nie jeden raz stworzyłam receptury, które nie przyniosły pożądanego efektu lub ich odziaływanie było znikome – zatem po co w to wszystko się bawić?
Na początku swojej przygody z kosmetykami byłam zachwycona możliwościami łączenia wybranych przez siebie składników w dowolnych proporcjach. Kupowałam zatem wszystko to, co aktualnie było bardzo modne, chwalone przez nieomal co drugą osobę (która choć minimalnie otarła się o naturalne kosmetyki) lub po prostu wydawało mi się ciekawe. Zakupiłam zatem niemal hektolitry oleju kokosowego, arganowego, masła shea i jeszcze paru innych substancji. Mieszałam wszystko jak szalona, na włosy nakładałam garściami olej kokosowy i… i nic. Efektów nie było, lub były odwrotne od pożądanych. Potem zabrałam się za kremy, które raz wychodziły raz nie, raz działały raz nie… Wtedy zwątpiłam w naturalne kosmetyki – jak długo można sobie wmawiać, że coś jest dobre, gdy takie ewidentnie nie jest. Moja, mimo wszystko, uparta natura brnęła jednak dalej, zaczęłam kupować coraz więcej książek, przegrzebywać Internet w poszukiwaniu wszystkich możliwych wystąpień braku efektu stosowania kosmetyku lub wręcz pogorszenia stanu włosów lub skóry po ich zastosowaniu. I wtedy zrozumiałam, coś co wydaje się niemal zupełnie oczywiste, ale łatwo to przeoczyć – nie wszystko jest dla wszystkich. Nie chodzi mi tutaj absolutnie o to, że kosmetyki naturalne są tylko dla wybranych osób, ale o świadome wybieranie produktów wg potrzeb własnego ciała.
Największą nauką dla mnie była przygoda z olejowaniem włosów. Próbowałam różnych metod zaczerpniętych od zachwyconych koleżanek czy też blogerek, jednak mimo początkowego spektakularnego efektu, wszystkie te metody po jakimś czasie zaczęły szkodzić moim włosom. Winny okazał się olej kokosowy, który wśród naturalnych metod pielęgnacji ciała i włosów ma swoich wiernych fanów, u mnie najlepiej sprawdza się w kuchni. Z olejowania włosów nie zrezygnowałam, sprawdziłam jeszcze 5 innych olejów, aż trafiłam na ten właściwy (wypracowałam też własną metodę olejowania). Była to nauka z której wnioski rozciągnęłam na całe moje podejście do kosmetyków. Zaczęłam więcej czytać fachowych źródeł, zainteresowałam się dermatologią oraz chemią organiczną. Z mojej szafki (i lodówki) zniknęło większość „magicznych olejów” o niezwykle magicznych właściwościach, zastąpiłam je tylko kilkoma sprawdzonymi, które ewidentnie lubią się z moją skórą.
Kiedyś na prawo i lewo rozdawałam znajomym kosmetyki swojej produkcji, dzisiaj jeśli ktoś mnie zapyta chociażby o drobną poradę długo się waham nim coś odpowiem, a czasem wręcz nic nie odpowiadam. Skóra jest czymś tak indywidualnym i zależy od tak wielu czynników (takich chociażby jak wiek, sposób oczyszczania, rodzaj pracy, poziom hormonów, sposób odżywiania itp.), że dobranie do niej odpowiedniego kosmetyku wymaga czasu i testów. Można trafić od razu, bo przecież jednak wiadomo, że pewne substancje sprawdzają się w tych lub innych przypadkach, ale nie jest to regułą.
Czy warto przejść na kosmetyki naturalne? Z całą pewnością warto, nie oznacza to, że od razu musimy je sami wyrabiać. Na polskim rynku jest sporo producentów, którzy oferują bardzo dobrej jakości kosmetyki w przystępnych cenach (mamy też świetne rodzime marki). Korzyści takiej zmiany (widocznych gołym okiem) jest całkiem sporo, ale przede wszystkim zmniejszamy ilość szkodliwej chemii, która ma styczność bezpośrednio z naszą skórą. W indyjskiej szkole ajurwedzie mówi się wręcz, że nie należy nakładać na ciało, tego, czego nie jesteśmy w stanie zjeść. Biorąc pod uwagę, co dzisiaj dodaje się do jedzenia, myślę, że poglądu tego, aż tak bardzo restrykcyjnie nie należy przestrzegać, grunt to wyczucie czego nasze ciało potrzebuje. Tak czy inaczej, polecam bardzo, zwłaszcza jeśli ktoś marzy o tym, aby przestać nakładać kilogramy maskującego makijażu :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz